Czy dziecko, które uległo trwałemu oszpeceniu w wypadku i źle wygląda, nie jest godne życia? Jeżeli można zabić “płód” z powodów eugenicznych, to dlaczego nie wykonuje się takiej aborcji w drugiej połowie ciąży lub tuż przed urodzeniem? Czy życie większego dziecka jest więcej warte niż małego? – pyta w wywiadzie dla Rynku Zdrowia prof. Bogdan Chazan, ginekolog-położnik.

Stanowiska w sprawie wydanego i opublikowanego w Dzienniku Ustaw orzeczenia TK dotyczącego aborcji wydały m.in. Naczelna Rada Lekarska, Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników, Polskie Towarzystwo Pediatryczne.

Organizacje podkreślają, że zmiana w przepisach odbiera kobietom prawo wyboru i zmusza do heroizmu. W oświadczeniu Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego czytamy, że wyrok TK „zaprzecza dorobkowi ostatnich lat polskiej medycyny rozrodu, neonatologii i pediatrii”.

Przeciwnicy aborcji argumentują jednak, że skoro życie zaczyna się od poczęcia, nie powinno być przedmiotem dyskusji nawet w przypadku ciężkich wad – gdy wiadomo, że dziecko niebawem umrze. Wyraz temu dało także Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich, wystosowując do prezydenta i premiera list otwarty.

Tymczasem sondaż CBOS-u (badanie przeprowadzono 5-15 listopada 2020 r.) pokazuje, że za przerwaniem ciąży, gdy badania prenatalne wskazują, iż płód jest obarczony nieuleczalną chorobą prowadzącą do śmierci, opowiedziało się aż 75 proc. respondentów. W sytuacji, gdy wiadomo, że dziecko urodzi się upośledzone, 64 proc. badanych uważa, że aborcja powinna być dozwolona. W przypadku stwierdzenia u płodu trisomii 21, czyli zespołu Downa, za dopuszczalnością aborcji opowiedziało się jednak tylko 38 proc. badanych (przeciw – 46 proc.).

Rynek Zdrowia: – Jak ocenia pan przytoczone stanowiska krytykujące nowe regulacje ws. aborcji – bądź co bądź poważnych – branżowych organizacji lekarskich?

Prof. Bogdan Chazan: – Zawarte w nich stwierdzenia są prawdopodobnie wynikiem nie tyle rozsądnego namysłu, co gorączkowego poszukiwania argumentów, które miałyby świadczyć przeciwko decyzji TK. Zaskakujące są opinie obu organizacji lekarskich wobec eugenicznej aborcji, sprzeczne z Kodeksem Etyki Lekarskiej, który zobowiązuje lekarzy, by „służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu od chwili poczęcia”. Prezydium NRL nazywa kontynuację ciąży w przypadku letalnej choroby dziecka „uporczywą terapią”, niezgodnie z definicją takiej terapii.

Z kolei w stanowisku Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników nie padają ani razu słowa „matka” oraz „dziecko”, a przecież zdrowie i życie matki oraz dziecka to najważniejsze cele opieki położniczej. Ponadto w odniesieniu do wad i chorób dziecka przed urodzeniem mówi się o „ciąży, która rozwija się skrajnie nieprawidłowo”.

Nie ciąża się rozwija, ale dziecko. „Badania konsyliarne” są, zdaniem autorów, podejmowane w celu „ostatecznego ustalenia dalszych losów ciąży”. Czy nie chodzi tutaj raczej o losy dziecka? I druga refleksja: niedobrze dzieje się w tych ośrodkach, gdzie lekarze sami podejmują „ostateczne” decyzje. Rodziców tych „płodów” nikt nie pyta o zdanie? Faktem jest też, że wywiera się czasem nacisk, by podjęli ten „właściwy” wybór.

Co do stwierdzenia Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, że wyrok TK „zaprzecza dorobkowi ostatnich lat polskiej medycyny rozrodu, neonatologii i pediatrii” – technika aborcji, nawet najbardziej wyrafinowana, nie może być zaliczana do dorobku tych dziedzin medycyny. Na Zachodzie kliniki chirurgii noworodków są zamykane, bo chorym dzieciom nie pozwala się urodzić – likwiduje się je razem z ich chorobą.

Naprzeciw tych opinii w dużej mierze wychodzi stanowisko prezydenta RP. Owszem, propozycja ta poprawiłaby sytuację dzieci np. z zespołem Downa, ale też pozostawiłaby możliwość zabijania dzieci, które i tak w większości wkrótce umrą. W niebezpieczny sposób promowałaby podejście podobne do eutanazji.

W literaturze medycznej proponuje się odejście od sformułowania „wady letalne”, obecnego w projekcie prezydenckim, które nieprecyzyjnie definiuje heterogeniczną grupę dzieci dotkniętą ciężkimi wrodzonymi nieprawidłowościami, utrudnia komunikację i poradnictwo. Część tych dzieci, właściwie prowadzonych, przeżywa dłużej niż do niedawna sądzono. Sformułowanie „wady letalne” prawdopodobnie ułatwia podejmowanie decyzji, zwłaszcza dotyczących aborcji, prowadząc do nieuzasadnionych i dyskryminujących wniosków o „życiu niewartym życia”.

– Skoro jednak większość Polaków chce aborcji w wyniku ciężkich wad/upośledzeń – dlaczego nie dać im prawa wyboru? Opinia większości to przecież bardzo silne (o ile nie najsilniejsze) źródło moralności, prawa.

– Czy wyniki badań opinii, z natury szybko się zmieniające, ale i zależne od sposobu sformułowania pytań, mają bezpośrednio i natychmiast przekładać się na regulacje prawne? Zmiany przepisów dotyczących aborcji były zapowiadane od dawna. Pomimo tego, a może właśnie dlatego, wybory parlamentarne i prezydenckie przyniosły określony rezultat.

Jeżeli uznajemy, że człowiek powstaje podczas zapłodnienia (a nie ma powodów, by sądzić, że z matki – człowieka i z ojca, też człowieka, miałby się począć „nie – człowiek”), to pytanie o możliwość jego zabicia nie może być postawione. Czy można byłoby zadać pytanie, czy sąsiada można okraść? Też nie.

Wartość życia człowieka nie zależy od jego wielkości, ładnego wyglądu czy stanu zdrowia. Niezależnie od wielkości dziecka, zaawansowania ciąży, obecności czy nieobecności wad rozwojowych, dziecka się nie zabija – ani przed, ani po urodzeniu. Czy dziecko, które uległo trwałemu oszpeceniu w wypadku, nie jest godne życia, bo źle wygląda? Jest pewna niekonsekwencja wśród zwolenników aborcji eugenicznej. Jeżeli można zabić „płód” z powodów eugenicznych, to dlaczego nie wykonuje się aborcji w drugiej połowie ciąży lub tuż przed urodzeniem? Czy życie większego dziecka jest więcej warte niż małego?

Wartość życia człowieka nie zależy od jego wielkości, ładnego wyglądu czy stanu zdrowia. Niezależnie od wielkości dziecka, zaawansowania ciąży, obecności czy nieobecności wad rozwojowych, dziecka się nie zabija – ani przed, ani po urodzeniu.

Kobieta ma prawo dysponować swoim ciałem, to oczywiste – chociażby w decyzji o współżyciu seksualnym. Ale jeżeli w jej organizmie znalazło się dziecko, wówczas sytuacja się zmienia. Jeżeli dojdzie do zapłodnienia, matka pozostanie matką, nawet jeśli dokona aborcji. Będzie wówczas matką zabitego dziecka.

– Przysięga Hipokratesa mówi, by “po pierwsze nie szkodzić”, a przyrzeczenie obowiązujące absolwentów kierunków lekarskich każe według najlepszej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu. Jak to się ma do sytuacji, gdy na szali jest śmierć poważnie chorego dziecka – wcześniejsza, w wyniku aborcji lub późniejsza, gdyby miało umrzeć samo?

– Odnoszę się z szacunkiem do cierpienia rodziców, którym ma urodzić się czy już przyszło na świat śmiertelnie chore dziecko. Różnie reagujemy na taką wiadomość. Prawna możliwość powodowała, że brało się pod uwagę opcję aborcji po wykryciu wady wrodzonej lub choroby u dziecka przed jego urodzeniem. Zachorowanie dziecka już urodzonego skłania personel medyczny i rodziców do wszystkich dostępnych działań, by je uratować. Jeżeli dziecko urodzi się niespodziewanie w 22. tygodniu ciąży, jest leczone wszystkimi dostępnymi środkami. Jeżeli natomiast chore dziecko w tym samym tygodniu ciąży nie jest akceptowane przez rodziców, wówczas skazane jest na śmierć. To nie są zarzuty – takie są fakty.

Większość dzieci przeznaczonych do aborcji eugenicznej umiera w drogach rodnych matki. Doznają niedotlenienia w wyniku wywołanych – niefizjologicznych i bardzo silnych – skurczów macicy, dochodzi do uciśnięcia cienkiej pępowiny, zaburzeń krążenia łożyskowego krwi. W tej sytuacji dziecko próbuje zaczerpnąć oddechu, jak to dzieje się podczas normalnego porodu po zaciśnięciu i przecięciu pępowiny. Cierpi tak, jak więzień poddany torturom przez podtopienie. Matki ani personel medyczny tego nie widzą i nie słyszą.

Większość dzieci przeznaczonych do aborcji eugenicznej umiera w drogach rodnych matki. Doznają niedotlenienia w wyniku wywołanych – niefizjologicznych i bardzo silnych – skurczów macicy. W tej sytuacji dziecko próbuje zaczerpnąć oddechu, jak to dzieje się podczas normalnego porodu po zaciśnięciu i przecięciu pępowiny. Cierpi tak, jak więzień poddany torturom przez podtopienie.

Część dzieci żyje, kiedy rodzi się na zewnątrz w wyniku procedury aborcji eugenicznej. Czasem płaczą, mają trudności w oddychaniu. To w większości wcześniaki, niedonoszone dzieci. Znane są opisy takich sytuacji. Płacz dziecka odłożonego na bok, dobrze, jeśli ogrzanego, ogromny stres i płacz położnych zmuszanych niejednokrotnie do uczestniczenia w morderstwach prenatalnych dokonywanych najczęściej nocą, by świadków procedury nieprzynoszącej szpitalowi położniczemu chwały było jak najmniej. Cierpiące dziecko nie otrzymuje leków przeciwbólowych ani wsparcia oddechowego. Nie było przeznaczone do życia, więc umiera w samotności i cierpieniu.

Jaka jest sytuacja dziecka chorego, któremu pozwolono się urodzić? Jeżeli choroba jest ciężka, umiera na oddziale intensywnej terapii noworodków otoczone troskliwą opieką personelu, otrzymując potrzebne leki, słysząc głos matki, do którego przyzwyczaiło się podczas ciąży, czując dotyk jej dłoni.

– Co z cierpieniem dziecka, które np. bez pokrywy czaszki i z innymi zniekształceniami będzie żyło rok? Co z cierpieniem psychicznym matki, która nie chciała takiego dziecka urodzić? Ta suma też będzie – według pana – mniejsza, niż w przypadku aborcji takiego dziecka?

– Niejednokrotnie przekonałem się, że stosunek rodziców do problemu urodzenia dziecka z dużymi wadami rozwojowymi i późniejszej opieki nad nim w dużym stopniu zależy od opinii lekarza. Kluczowy jest sposób podania pierwszej informacji o chorobie dziecka.

Często zdarzało mi się spotykać ciężarne szukające lekarza, który zaopiekuje się nimi bez komentarzy typu „pewnie pani trudno nosić w sobie chore dziecko” i z dobrego, współczującego serca proponującego aborcję. Kobiety te pokochały nieładne, kłopotliwe, chore dziecko. Chciały spotkać się z nim, pożegnać, nie brały pod uwagę możliwości wcześniejszego pozbawienia go życia – „zabicia, żeby nie umarło”. Wiadomość o wadzie rozwojowej dziecka przyjęły z bólem, opłakały swoje marzenia i wizję niespełnionej przyszłości ze zdrowym dzieckiem w rodzinie, ale nigdy nie brały pod uwagę aborcji, uzasadniając ją chorobą czy niemożnością zniesienia widoku noworodka. Niedawno ukazał się artykuł o jednej a takich rodzin, która z miłością przyjęła dziecko „bez pokrywy czaszki” (Gość Niedzielny, „Najlepiej rozumiane carpe diem”).

Nie wiem, skąd pochodzą informacje o cierpieniu tych dzieci. Większość z nich umiera podczas ciąży, porodu czy kilku dni po narodzinach. Umiera jak my wszyscy. Śmierci nie da się wyeliminować z ludzkiego życia. Chorób też. To nie znaczy, że mamy prawo decydować, że usuniemy cierpienie wraz z osobą cierpiącą, podejmując decyzję o skróceniu życia wkrótce po tym, jak się zaczęło.

– W wywiadach mówi pan, że żałuje i wstydzi się tego, iż w czasach PRL przeprowadził około 500 aborcji. Zdanie w tej kwestii zmienił pan w latach 90. Co takiego się stało?

– Dużo nauczyłem się od swoich pacjentek. Dzielnych kobiet, ofiarnych matek. To one wyprostowały moje myślenie, za co jestem im bardzo wdzięczny. Uświadomiłem sobie, że wykonywałem nienależną mi funkcję sędziego i kata jednocześnie.

Mam nadzieję, że moje koleżanki i moi koledzy, nadal biorący udział w tych niegodnych lekarza zajęciach, też zaprzestaną to czynić, a władze NFZ skończą z wymuszaniem wykonywania aborcji w kontraktach ze wszystkimi oddziałami ginekologiczno-położniczymi w Polsce. Jak dotąd, jest to obowiązkowe. Żaden szpital nie może czuć się lepszy, bo nie zabija dzieci – przecież lekarzy wykształcono, a szpitale wybudowano po to, by chronić życie i zdrowie.

W niektórych krajach, gdzie aborcja jest dozwolona, zajmują się tym fundacje (np. w Holandii), a nie szpitale. Najlepiej, gdyby na świecie nie było aborcji, ale jeśli musi być, zabieg może wykonać specjalnie przeszkolony tanatolog. Lekarzy trzeba zostawić w spokoju.

źródło: rynekzdrowia.pl