Przed epidemią koronawirusa, aby zarejestrować środek biobójczy, trzeba było uzyskać zgodę URPL. Zajmowało to ok. trzech lat, teraz wystarczy kilka dni. Wedle naszych szacunków na rynku pojawiło się ok. tysiąca nowych firm, które zaczęły produkować żele i płyny do dezynfekcji rąk – wskazuje Przemysław Śnieżyński, farmaceuta, który jest także prezesem firmy produkującej środki dezynfekcyjne.
Jak podkreśla Śnieżyński, polski rynek produktów dezynfekcyjnych dla służby zdrowia był zdominowany przez firmy zagraniczne, które miały w nim ok. 85-90 procentowy udział. Kiedy jednak zaczęła się pandemia i wszędzie gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie, firmy te zaczęły przede wszystkim zaopatrywać swoje rodzime rynki.
Jak mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą prezes Medisept, nagle zamówienia na produkty jego firmy wzrosły 20-30 razy. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widział, choć zajmuje się tą branżą od ponad 25 lat. Koniec lutego i pierwsze dwa tygodnie marca były istnym szaleństwem – można było sprzedać dowolną, niewyobrażalną ilość towaru.
Przypomina, że rząd wprowadził specustawę, na podstawie której nawet “ktoś, kto robił wcześniej np. majonez, mógł przestawić się na środki dezynfekcyjne”. Tłumaczy, że producent nie musi robić żadnych badań, podaje tylko skład swojego produktu, które zwykle oparte są na 70-procentowym etanolu.
Śnieżyński przestrzega jednak, że taka produkcja ad hoc jest ryzykowna. Jak mówi, kiedy patrzy na ceny niektórych z nich, zastanawia się, z czego się składają? “Bo albo producent do nich dokłada, albo one wcale nie mają tego środka biobójczego, który jest na etykiecie, albo jest go za mało” – konstatuje w rozmowie z GW.
źródło: rynekzdrowia.pl