Dobrowolność po stronie świadczeniodawcy i pacjenta w programie Profilaktyka 40+ źle rokuje jeśli chodzi o efekty. A mamy przecież niewykorzystany potencjał medycyny pracy – mówi prof. Andrzej Fal.- Wycena świadczenia Profilaktyka 40+ nie jest zbyt wysoka, dlatego dobrowolność podmiotów, które mają być świadczeniodawcami, może skutkować tym, że świadczeniodawców będzie bardzo mało. To oznacza, że Profilaktyka 40+ może zaistnieć tylko teoretycznie, ale w praktyce będzie trudno dostępna – ostrzegał prof. Andrzej Fal z Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie podczas spotkania on-line poświęconego medycynie pracy.
Dobrowolność – tak, ale najpierw edukacja

– Z drugiej strony mamy dodatkowo dobrowolność obywatelską w zakresie zgłaszania się na takie badanie. Wiemy, że na całym świecie zgłaszalność do badań profilaktycznych, czy skriningowych jest dosyć niska. Dlatego sądzę, że dopóki edukacja społeczeństwa nie doprowadzi do wzrostu tej frekwencji, udział w takim badaniu powinien być obligatoryjny – przekonywał ekspert.

– Tu rzuca się w oczy niewykorzystany potencjał lekarzy medycyny pracy, bo – przynajmniej w odniesieniu do tych 40-latków, którzy są pracownikami i podlegają medycynie pracy – dobrowolność mogłaby być natychmiast zastąpiona przez obligatoryjność. Pewne badania musiałyby być po prostu dodatkowo wykonane przy okazji najbliższego spotkania z lekarzem medycyny pracy. Lekarz musiałby naturalnie otrzymać dodatkową gratyfikację w związku z dłuższym czasem porady – wskazywał prof. Fal.

– Dobrowolność zarówno po stronie świadczeniodawcy w sprawie zgłoszenia się do udzielania świadczenia Profilaktyka 40+, jak i pacjenta, w sprawie zgłoszenia się po badania i poradę, bardzo źle rokuje, jeśli chodzi o wpływ tego programu na zmiany w profilaktyce, na wyodrębnianie grup szczególnego ryzyka i wczesne diagnozy w badanej populacji. Efektywność tych wszystkich działań może pozostawiać wiele do życzenia – ocenił ekspert.
Dlaczego potencjał medycyny pracy nie jest wykorzystywany?

– Ponieważ staramy się realizować wyłącznie to, co jest obowiązkowe, tzn. zgodnie z rozporządzeniem, w celu uzyskania orzeczenia o braku przeciwwskazań do pracy. Wszyscy koncentrują się na tym tak bardzo, że pozostałe możliwości w ogóle nie są dostrzegane – mówiła prof. Jolanta Walusiak-Skorupa z Instytutu Medycyny Pracy im. Nofera w Łodzi.

– Dodatkowo służba medycyny pracy ma te same problemy, co służba zdrowia w ogóle – brakuje lekarzy i pielęgniarek, co powoduje mnóstwo trudności organizacyjnych. System jest zatem niewydolny, a pracodawcy nie oczekują i nie wymagają niczego poza tym, co muszą. Dlatego wszystko sprowadza się do uzyskiwania orzeczeń – zaznaczyła.

– Od lat zastanawiamy się jak zmienić tę sytuację i wydaje się, że mogą temu służyć kampanie uświadamiające pracowników i pracodawców, takie jak „Weź się zbadaj”, podpowiadające, czego można oczekiwać od medycyny pracy. To się oczywiście wiąże z konkretną umową i jej określonym czasem, ale jest realne – wskazywała.

– Do lekarza medycyny pracy pracownik przychodzi obowiązkowo. Nawet jeśli omija swój POZ, to do lekarza medycyny pracy przyjść musi. To niepowtarzalna okazja, aby tę możliwość wykorzystać – dodała.
Więcej czasu u lekarza medycyny pracy, mniej czasu w POZ

– Tym bardziej, że pomimo trwającej od ponad roku pandemii lekarze medycyny pracy nie kontaktują się z pacjentami za pomocą telefonu lub internetu, ale widzą ich „na żywo”. Mogą ich zbadać i zdobyć wiedzę o ich problemach zdrowotnych. Już sam ten fakt jest argumentem za tym, aby z tego skorzystać – podkreśliła.

Jak mówił dr Paweł Wdówik, konsultant krajowy w dziedzinie medycyny pracy, zmiana rozporządzenia nałożyła zdecydowanie więcej obowiązków na lekarzy medycyny pracy, choćby w kwestii oceny różnych funkcji organizmu. Daje to też możliwość lekarzowi medycyny pracy bardziej kompleksowego spojrzenia na pacjenta.

– Jest zatem szansa, że pacjent będzie spędzał mniej czasu w swojej przychodni POZ, a więcej – u lekarza medycyny pracy, który w trakcie badania jest zobowiązany zmierzyć ciśnienie, ocenić układ oddechowy, układ krążenia, wyliczyć BMI, itd. Ma zatem informacje, które umożliwiają podjęcie interwencji medycznej i wskazanie prawidłowego postępowania – zaznaczył dr Wdówik.

Mam nadzieję, że zmiana, dzięki której lekarz medycyny pracy ma możliwość przeprowadzenia pełnego badania, doprowadzi do kompleksowej oceny stanu zdrowia i wsparcia dobrą poradą lekarską – mówił.

– Oczywiście interwencje lekarza medycyny pracy będą raczej minimalne, dlatego istotne byłyby różnego rodzaju programy profilaktyczne finansowane przez pracodawców. Na razie oferują oni pakiety medyczne, które zdrowie naprawiają, ale z profilaktyką nie mają wiele wspólnego. A ten ciężar powinien być przesunięty właśnie w jej kierunku – ocenił.
Programy profilaktyczne dla zakładów pracy? Tak powinno to wyglądać

Prof. Marta Wiszniewska z Polskiego Towarzystwa Medycyny Pracy przypomniała, że profilaktyką zdrowotną jest objętych ponad 12 mln pracowników.

– Przeprowadzane badania powinniśmy wykorzystywać jak najszerzej, nie tylko w związku z warunkami pracy, ale także w kontekście zdrowia pracownika. Oceniamy nie tylko czynniki zawodowe, ale także wszystkie inne środowiskowe czynniki ryzyka w zakresie chorób cywilizacyjnych, tj. choroby kardiologiczne, cukrzycę, otyłość, nowotwory – dodała.

– Po badaniu powinna pójść nie tylko informacja zwrotna do pracodawcy dotycząca warunków pracy, ale też każdy pracownik powinien otrzymać indywidualne zalecenia w zakresie swojego zdrowia. Lekarz medycyny pracy mógłby też przekazać pracodawcy całościową informację dotyczącą problemów zdrowotnych pracowników, co może posłużyć opracowywaniu programów profilaktyki zdrowotnej dla poszczególnych zakładów pracy – wyjaśniła prof. Wiszniewska.

– Nadal niedoceniana jest rola pielęgniarki medycyny pracy, która byłaby bardzo znacząca szczególnie w zakresie prowadzenia edukacji i programów profilaktycznych w miejscu pracy. Ten potencjał jest także niewykorzystany – podkreślał dr Piotr Karniej z Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego.

źródło:rynek zdrowia.pl