Mamy dziś pierwszy dzień naszej akcji. Z naszej informacji wynika, że jakieś wskazanie do skorzystania ze zwolnienia lekarskiego znalazło u siebie ok. 3 tys. osób – mówi Piotr Pisula.

– To dosyć duża grupa, choć wydaje się, że w skali kraju to nie będzie aż tak bardzo odczuwalne. Może to i lepiej, bo wysłaliśmy jasny sygnał, że jesteśmy bardzo zmęczeni i gotowi do kolejnych kroków, ale jeszcze nie przełożyło się to w bezpośredni sposób na sytuację pacjentów – mówi nam przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL (PR OZZL).

Przypomnijmy, że w poniedziałek od rana rozpoczęła się oddolna inicjatywa lekarzy – tydzień zdrowia. “Tysiące lekarzy z całego kraju, z największym żalem opuści swoich pacjentów, by ratować własne zdrowie, w oczekiwaniu na długo wyczekiwaną reformę ochrony zdrowia i poprawę warunków pracy” – napisało PR na FB.

7-dniowe zwolnienia lekarskie

– Czekamy na reakcję Ministerstwa Zdrowia, ale trudno powiedzieć, czy mamy szansę się doczekać, ponieważ do tej pory nie otrzymaliśmy nawet odpowiedzi na nasze pisma – dodaje Pisula.

Jak zauważa, najwięcej sygnałów o udziale w akcji dociera do PR z Małopolski, ale danych na razie brak, dlatego trudno powiedzieć, czy w jakiejś części kraju więcej lekarzy rezydentów niż gdzie indziej zdecydowało się pójść na zwolnienie. Będzie to zapewne analizowane później.

Wyjaśnia, że jeśli chodzi o długość zwolnienia lekarskiego, wygląda to różnie, bo wszystko zależy od wskazań, jakie ma konkretna osoba, ale standardem, czasem deklarowanym, jest siedem dni. Z tym, że są osoby, które poszły lub jeszcze pójdą na zwolnienie nie tylko z powodu stresu i przemęczenia, ale także z innych przyczyn.

Przeważyła sprawa PES-u

– Co do powodów, dla których zdecydowaliśmy się na ten krok, to są one niezmiennie te same. Mówimy o nich od dawna, a przede wszystkim o braku prawdziwej, oczekiwanej reformy systemu ochrony zdrowia. Ale jeśli mowa o tym co tu i teraz, to kroplą, która przelała czarę, goryczy, jest sprawa ustnego PES-u – podkreśla Piotr Pisula.

– W momencie, kiedy mamy trzecią falę i ponownie nieprzygotowany do niej system, resort zdrowia, który nie dość, że sam nie stanął na wysokości zadania, to jeszcze rzuca kłody pod nogi ludziom, którzy próbują ratować sytuację – dodaje.

Rezydenci zwracają uwagę, że Minister Zdrowia wydaje kolejne szkodliwe – ich zdaniem – decyzje, zamiast uwolnić kilka tysięcy młodych lekarzy po testowej części Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego, woli trzymać ich w gotowości do części ustnej (niepraktykowanej nigdzie indziej w UE). “Lekarze dwoją się i troją, zastępują chorych kolegów na dyżurach, nie będąc w stanie zabezpieczyć podstawowych standardów świadczeń dla pacjentów, a Minister w tym czasie blokuje powrót kilku tysięcy specjalistów do pracy. Minister drwi z Naszego wysiłku!” – alarmują rezydenci na FB.

“Tymczasem, gdy blokowani są Polacy, ministerstwo ściąga lekarzy spoza UE – przy czym nawet nie próbuje weryfikować ich kwalifikacji zawodowych czy znajomości języka polskiego. Polskich lekarzy trzeba za to egzaminować kilkakrotnie z tego samego materiału…” – zauważają.

Środowisko się “zdekompensowało”

– Ministerstwo swoimi decyzjami okazało symbolicznie pogardę wobec personelu medycznego i to było chyba w tym wszystkim najgorsze. Wiele osób się wówczas „zdekompensowało”, czemu trudno się dziwić, bo poświęcają codziennie swoje życie aby ratować pacjentów pomimo systemu, który im tego nie ułatwia. Ludziom pracującym po 48 godzin trudno zaakceptować fakt, że mnoży się im jeszcze nowe przeszkody. Gdzie jest granica szaleństwa? – pyta przewodniczący.

– Pozostaje też pytanie, co w sytuacji, jeśli resort zdrowia nie zareaguje na naszą akcję. Powiem szczerze: nie wiem. Wydaje się, że z każdym dniem frustracja będzie narastać i każdy dzień zwłoki ze strony MZ będzie działaniem na szkodę pacjenta – zaznacza.

– Jeśli resort lubi działać w ten sposób, a może tak być, bo nie przygotowuje systemu na kolejne fale pandemii, to wszystko jasne. W tym wszystkim najbardziej ucierpią chorzy, tak zresztą jak dzieje się przez ostatnie 30 lat, przy czym każdy kolejny minister zdrowia zaskakuje nas, gdy sądzimy, że gorzej już być nie może – wskazuje Piotr Pisula.

Ci pacjenci mogliby przeżyć

– Co jest najgorsze dla mnie? Bardzo trudno patrzy mi się na koleżanki i kolegów, którzy mają różny stopień odporności na to, co dzieje się wokół. Mamy pacjentów na nieprzygotowanych oddziałach, z niedoborami sprzętu i personelu. Część tych pacjentów umiera samotnie na straszną chorobę, jaką jest Covid-19, ale być może – gdyby były zabezpieczone łóżka w szpitalach wysokospecjalistycznych – miałaby szansę przeżyć – mówi przewodniczący PR.

– Jesteśmy w Polsce. Wszyscy się tu wychowaliśmy. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że trzeba sobie poradzić, chociaż nie ma sprzętu, a do pracy mam swoje dwie ręce i to, co sobie w nich przyniosę. To jest standard, jesteśmy zresztą szkoleni do pracy w takim systemie – podkreśla.

– Ale przychodzi w końcu poczucie bezsilności. Świadomość, że zrobiliśmy wszystko, co dało się zrobić w tych warunkach, a można byłoby zrobić o wiele więcej, gdyby te warunki były inne. Mamy też poczucie, że „tam, na górze” nikt o nas nie dba. Jesteśmy „zesłani” nakazem pracy i koniec. „Góra” nie ma pojęcia, jak jest naprawdę, bo widzi tylko tabelki w excelu, a spoza nich nie widać prawdziwych tragedii – przekonuje.

źródło: rynekzdrowia.pl