Tworzenie kolejnych łóżek respiratorowych dla pacjentów z koronawirusem grozi sparaliżowaniem działalności części szpitali, w których anestezjolodzy zajmą się tylko chorymi na COVID-19.

Już pod koniec lutego br. Rzecznik Praw Obywatelskich w informacji dla Rzecznika Praw Pacjenta wskazywał, że do głównych problemów pacjentów w pandemii należy zapewnienie opieki zdrowotnej dla pacjentów „niecovidowych”.

„Nie jest w pełni zapewniona opieka osobom w stanie nagłym, w przypadku problemów kardiologicznych, nadciśnienia, stomatologicznych, a także osób posiadających przewlekłe choroby i cierpiących onkologicznie oraz wymagających niezwłocznie rehabilitacji, np. po wypadku samochodowym. Chaos pogłębia odwoływanie planowych wizyt i operacji, […] odwoływane są i przesuwane zabiegi kardiologiczne przy niewyznaczaniu nowych terminów – co w przyszłości spowoduje drastyczne wydłużenie kolejki do zabiegów kardiochirurgicznych. Sytuacja ta realnie zagraża życiu i zdrowiu ludzkiemu” – pisał RPO.

Zredukowany OIOM

Jak sytuacja wygląda obecnie? Czy można powiedzieć, że pilnie poszukiwane respiratory dla coraz większej liczby chorych na COVID-19 muszą być zabierane pacjentom z innych oddziałów?

– To oczywiste, ponieważ respiratory nie mogą być podłączane przez ludzi do tego nieprzygotowanych. A co za tym idzie muszą być podłączane przez intensywistów – wskazuje Rynkowi Zdrowia Marcin Jędrychowski, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.

Tłumaczy więc, że muszą to robić specjaliści opieki intensywnej z dostępem do łóżek intensywnych – co już zostało wykonane. Następni w kolejce są intensywiści, którzy do tej pory mogli znieczulać w ramach zabiegów operacyjnych.

– Już miesiąc temu byliśmy na etapie, że ograniczyliśmy intensywną terapię i efekt był taki, że mogliśmy robić jedynie część operacji onkologicznych i innych, ale takich, o których wiedzieliśmy, że nie spowodują, iż pacjent wyląduje na intensywnej terapii – wyjaśnia dyrektor Jędrychowski.

Czyli de facto szpital miał możliwość wykonywania tylko lżejszych zabiegów, bez dużego ryzyka intensywnej terapii u pacjenta.

Oddziały covidowe wypychają inne

– Teraz już wchodzimy w taką fazę, że zabieramy intensywistów z bloków operacyjnych, a co za tym idzie blokujemy jakąkolwiek możliwość operowania. Zostawiamy tak naprawdę minimalne obsady kadrowe po to tylko, żeby móc operować pacjentów z zagrożeniem życia. Taka jest prawda o tym, co się dzieje – podkreśla Marcin Jędrychowski.

Jakie oddziały cierpią najbardziej? Zdaniem dyrektora Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie praktycznie wszystkie: angiologia, ortopedia, chirurgia, neurologia, kardiologia itd.

– Zostawiam minimalne liczby łóżek, dzisiaj utworzyłem oddział, na którym będziemy leczyć pacjentów w ramach chirurgii naczyniowej, angiologii, chirurgii szczękowej i laryngologii. Każda z tych dziedzin dostanie po 6 łóżek, mimo że do tej pory miała po 24. Po to tylko, żeby w ich macierzystych lokalizacjach utworzyć oddziały covidowe – wyjaśnia szef szpitala klinicznego.

Tam pójdą respiratory, tam pójdą działania szpitalne z powodu naporu na tworzenie dodatkowych łóżek covidowych.

Guzik wcisnąć każdy potrafi, ale…

– Mam z tym największy problem, ponieważ nie zgadzam się z ideą tworzenia łóżek respiratorowych. Dla mnie warto podłączyć kogoś pod respirator, jeżeli będzie miał kto leczyć pacjenta i zająć się respiratorem. Jeżeli to miałoby być tylko podłączenie pacjenta pod respirator i zostawienie go samego, to zdaniem lekarzy absolutnie nie jest to dobre rozwiązanie – wskazuje Marcin Jędrychowski.

Dr Grażyna Cholewińska-Szymańska z Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie, wojewódzka konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych przypominała w Radiu Zet, że, jak wiadomo, pracowników medycznych brakuje. Jest ich zdecydowanie za mało, we wszystkich sektorach. Brakuje diagnostów, rehabilitantów, lekarzy, pielęgniarek.

Zwróciła przy tym uwagę na jeszcze jeden aspekt, jakim jest lęk niektórych lekarzy. – Trzeba zrozumieć, że nie można nakazać urologowi, który jest zabiegowcem i całe życie robił operacje urologiczne, aby nagle wszystko rzucił i zabezpieczał stanowisko respiratorowe. Obsługa respiratora nie polega wyłącznie na wciśnięciu guzika. Opieka nad pacjentem na respiratorze wymaga ogromnych umiejętności. Trzeba umieć zaintubować pacjenta, założyć rurę do tchawicy, monitorować – wyjaśniała.

Dodała: – Guzik wcisnąć każdy potrafi, ale trzeba wiedzieć jakie podać natężenie tlenu, jak monitorować czynności życiowe pacjenta. Lekarz przesunięty z zupełnie innego odcinka świadczeń medycznych nie jest do tego przygotowany.

Znaleźć złoty środek

Cały czas decydujące więc są problemy kadrowe, zarówno z zespołem pielęgniarskim, jak i lekarskim. Jest to jednak sprzęt, który wymaga wysokich kwalifikacji. – Rozpoczęliśmy już szkolenia kolegów z innych dyscyplin, którzy będą nas w tym zakresie wspomagać – wskazał w TVN24 prof. Jerzy Wordliczek, kierownik Kliniki Intensywnej Terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie

– Trzeba mieć świadomość tego, że przekształcamy oddziały kliniczne w oddziały covidowe, co niestety na pewno będzie skutkowało gorszą jakością opieki pacjentów, którzy nie są zakażeni covidem – chorych nowotworowych, z chorobami układu krążenia, nerek itd. – podkreślił prof. Wordliczek.

Ten problem próbuje się rozwiązywać, natomiast na pewno zaostrzy się on, jeśli dzienna liczba zakażonych sięgnie 50-60 tys. Na to samo wskazywał prof. Krzysztof Tomasiewicz, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie

– U mnie w klinice mamy cały czas obłożenie ponad stan. Chciałbym przy tym podkreślić jedną rzecz, my nie możemy przekształcić wszystkich oddziałów w oddziały covidowe. Mamy mnóstwo pacjentów z innymi chorobami i tu jest cały problem. Znalezienie złotego środka pomiędzy leczeniem pacjentów z covidem, leczeniem ciężko chorych i zapewnieniem opieki ciężko chorym z innymi chorobami jest niesamowicie trudne w tej sytuacji. Wiele krajów sobie z tym nie radzi – skonstatował.

źródło: rynekzdrowia.pl